Działy tematyczne

2024/08/16

Godność, wola, Prawo Naturalne w interakcji z systemem. Relacja naszego poznańskiego druha Amarantha

   


     Bareja czy Kafka?
    Uwielbiam leżeć w hamaku. Mój dom otacza niewielki park, więc widok z tego kawałka materiału, rozpiętego między starymi drzewami, jest czarująco-kojący. To święte miejsce mojego dzieciństwa, w którym na każdym kroku odżywają piękne
wspomnienia.
Dlatego tak samo zezłościło mnie, że robią to właśnie tutaj, jak to,
że w ogóle to robią. Uprowadzają mnie. Policjanci z komendy powiatowej. Przyszli po mnie, z nakazem doprowadzenia, w sierpniowe niedzielne popołudnie Anno Domini 2024. W tym przypadku data jest niezwykle istotna, bo wizyta "paragoniarzy" (jak określa ich Henryk Gaszkowski z Autonomii Ossówek) była
następstwem braku maseczki i odmowy wylegitymowania się w
pociągu IC w grudniu 2021 (!).

    Koleje... losu
    W groteskowym czasie plandemii byłem wzorowym szurem, antyszczepionkowcem, foliarzem, etc., czyli człowiekiem świadomym ogromu kłamstwa, obłudy i niegodziwości tego diabolicznego planu samozwańczych elit, wymierzonego w ludzi. I byłem pewny niezbywalnych boskich praw każdej ludzkiej istoty, których zawsze należy bronić, bez względu na cenę.
    Jako, że prawdziwa wiedza płynie z doświadczenia, a orwellowska rzeczywistość wprost pęczniała od okazji, postanowiłem na sobie sprawdzić skuteczność biernego oporu. Wkrótce nadarzyła się sposobność. Wobec mojej postawy zostałem zabrany z pociągu IC, zatrzymany i przewieziony na komendę. Brak chęci współpracy z
mojej strony zaowocował kilkugodzinnym pobytem, bo zostałem przekazany "kryminalnym", którzy ostatecznie ustalili tożsamość osoby fizycznej.
    Coraz więcej ludzi budzi się i rozumie różnicę, pomiędzy osobą fizyczną a człowiekiem, i płynące z tego konsekwencje. Ja od dawna nie mam dowodu osobistego, ale wówczas nie posiadałem jeszcze Świadectwa Żywego Człowieka. Ostatecznie wyszedłem, pokrzepiony tym, że niczego nie podpisałem, choć co chwilę
podsuwali mi jakieś formularze.
    Ludzie listy piszą
    Krótko po tym incydencie otrzymałem od nich korespondencję. Nie było to rozsądne, ale odesłałem list bez otwierania, a po jakimś czasie przyszedł wyrok nakazowy z "sądu". Dwie setki za "wykroczenia" i dodatkowo stówa kosztów sądowych. Oczywiście dla mnie nie do przyjęcia było inne rozwiązanie, niż umorzenie sprawy. Zwróciłem się więc z prośbą o wsparcie do kilku ekspertów w dziedzinie Prawa Naturalnego, zaprawionych w bojach z matriksowymi instytucjami, posługującymi się prawem morskim. Wspomniany już Henryk Gaszkowski przesłał mi pomocne pisma, i głównie na ich podstawie stworzyłem własne.
    Wszystko, czego chciałem, to umorzenie. Nie czułem potrzeby skarżenia policjantek za bezprawne zatrzymanie, które pokrzyżowało mi plany. Były sympatyczne i po prostu nie wiedziały, co czynią, choć jednej zdążyłem namieszać w głowie.
    Dziś postąpiłbym inaczej...
    Po wysłaniu mojej kreacji do "sądu" zacząłem otrzymywać od nich (najczęściej w dwumiesięcznych odstępach czasu) zawiadomienia o wyznaczeniu kolejnego terminu rozprawy. A zaczęło się na początku 2022 roku. Jakieś pół roku później przyszedł list od biegłego, wzywający mnie na badania, który również zlekceważyłem. W środowiskach "wolnościowych" to znana i dość powszechna praktyka. Jak w każdym totalitaryzmie, najlepiej jest zdyskredytować przeciwnika.
    Czas mijał i przychodziły kolejne zawiadomienia. Bez podpisu, parafki, pieczątki. Zaczęła się też mną interesować policja, ale ponieważ często się przemieszczam, nie było okazji do rozmowy.
    Ostatecznie postanowiłem nie odbierać zawiadomień, i wkrótce przestały nadchodzić. W swojej naiwności wziąłem to za dobry znak, bo okazało się, że wówczas zwiększyła się gorliwość "paragonówki".  

Warto rozmawiać
    Któregoś razu, w moim domu rodzinnym, odwiedził mnie dzielnicowy z kolegą. Nie bardzo potrafili mi wyjaśnić w czym rzecz, i po blisko godzinnej rozmowie rozstaliśmy się w zgodzie. A rozmawialiśmy (a jakże by inaczej!) o Prawie Naturalnym, Dekrecie Cichockiego, o Motu Proprio z 2013, ustawie o policji,
etc. ... Po tej rozmowie kontakt się urwał, ale sąsiad uświadomił mnie, że przyjeżdżali co tydzień, tylko nie pukali do moich drzwi. Nie wiem, czy to wskutek mojego talentu retorycznego i mocy użytych argumentów, czy ich elementarnej przyzwoitości, względnie instynktu samozachowawczego. Bez względu na
motywy postąpili wobec mnie bardzo fair, o czym zawsze będę pamiętał.
    Po okresie względnego spokoju szykany przybrały nową formę. Moje zarobkowanie wiąże się z bywaniem w domach ludzi, z którymi współpracuję. Tak się składa, że nie mieszkają w mojej rodzinnej miejscowości, ani tam, gdzie przebywam przez większość tygodnia. To zupełnie inne miasto. Jakież było moje
zdumienie, kiedy okazało się, że pukają do drzwi moich współpracowników. Jednak także tamtejsi policjanci nie wydawali się zbytnio zainteresowani poznaniem mnie.
    Kiedy już zaczynałem wierzyć, że jestem niewidzialny dla"mundurówki", nadeszło sierpniowe, niedzielne późne popołudnie bieżącego roku... Wówczas moją telefoniczną rozmowę z przyjaciółką, w oazie spokoju, przerwało wtargnięcie patrolu. Ci "pagonowcy" przyjechali z powiatu. Oczywiście oświadczyłem, że nie jestem osobą fizyczną, której szukają, trzykrotnie spytałem o wzajemny kontrakt, i tak dalej... Jak grochem o ścianę! Kiedy spytałem na jakiej podstawie stwierdzają tożsamość, wyjęli zdjęcie mojej twarzy wielkości A4! Poczułem, że sytuacja robi się coraz bardziej groteskowa, brakowało tylko napisu: "WANTED!" i
wysokości nagrody.

    Pokój bez widoku
    Okazali nakaz doprowadzenia i powiedzieli, że jestem zatrzymany na czterdzieści osiem godzin. Chwilę potem mnie skuli i tak, w klapkach i kolorowym podkoszulku, wylądowałem w radiowozie. Krótko rozmawialiśmy, bo nie bardzo było o czym, i po kilkunastu minutach dotarliśmy na komendę. Nie bardzo mogłem uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Formalności się przeciągały, więc służbista, który mi towarzyszył, wyjaśnił moją perspektywę na najbliższe dwie doby. Miałem tam zostać do wtorku, kiedy to zawiozą mnie do biegłego, który urzęduje w miejscowości
oddalonej o 150 km.
    Wreszcie dopełnili papierkowej roboty, a ja swoim zwyczajem niczego nie podpisałem. Potem jeszcze kilka rutynowych czynności, w tym jedna dość upokarzająca, i zaprowadzili mnie do celi. Pomieszczenie dość obskurne, jakieś dwa na cztery metry, przyśrubowany stół i dwa krzesła, a w kącie gruby materac i
zagłówek. Zakratowane okno na wysokości, z której widać tylko niebo. Brak zegara. Dostałem jednorazową pościel z włókniny medycznej i butelkę wody. Wszedłem do środka, i za moment usłyszałem za sobą trzask zasuwy, potem zgrzyt klucza i chrzęst
łańcucha.
    I zostałem sam na sam z myślami. Chwilę trwało zanim wszystko sobie poukładałem, ale potem uspokoiłem się zupełnie. Okazało się, że inaczej, niż w amerykańskich filmach u nas zatrzymanemu nie przysługuje jedna rozmowa telefoniczna, a jedynie możliwość wskazania człowieka, którego poinformują. W ten sposób udało mi się dotrzeć do rodziny, przyjaciół i współpracowników.
    Zacząłem spacerować po celi i analizować sytuację. O siebie byłem spokojny, ale obawiałem się, jak to wpłynie na ojca. Niedługo potem złapałem się na myśli, jak niewiele brakuje, żebym mógł się tutaj zupełnie zrelaksować. W równaniu była tylko
jedna niewiadoma. Nie wiedziałem, co się kryje za badaniami u biegłego psychiatry. Oczywiście poza mało subtelną próbą zrobienia ze mnie wariata. Ale ponieważ czułem ogromne wsparcie od wszystkich kochanych istot, które czekały na zewnątrz, rozważałem tylko dobre scenariusze.
    Szukam człowieka
    A wsparcie płynęło zewsząd. Także ze strony doglądających mnie ludzi w mundurach. Celowo nie piszę "policjanci", bo w moim odczuciu jakoś to ich umniejsza. Życzliwi, przyzwoici, sympatyczni ludzie. Było ich trzech, i dyżurowali na zmianę. Wychodzili ze skóry, żeby mój pobyt tam był bardziej znośny. A z jednym się zaprzyjaźniłem, co było dość naturalne po tym, jak "na dzień dobry" oświadczył, że jest antyszczepionkowcem, i w przeszłości korzystał z pomocy ekspertki pracującej z energiami.
    Właśnie on mnie wzruszył, kiedy podczas nocnego dyżuru spytał, czy psychicznie dobrze znoszę pobyt w celi, bo on by nie dał rady. Niby zwykłe pytanie, ale dla mnie wykraczające poza profesjonalizm i życzliwość. To nie było pytanie policjanta, ale...
człowieka. Natychmiast poczułem taki przypływ pozytywnej energii, że nawet teraz kiedy o tym piszę, wciąż to czuję. Dostarczyli mi gazety oraz kartkę i długopis, bo wspomniałem, że lubię "coś skrobnąć"... I tak, na zmianę, to chodziłem, to leżałem.
Próbowałem czytać, pisać, medytować, ale nic mi nie wychodziło. Z dyżurki dolatywała muzyka lokalnej rozgłośni, nic ciekawego, ale przynajmniej podawali godzinę, a czas biegnie tam wolno. Bardzo wolno...
    Urozmaiceniem były wyjścia do toalety, podczas których mogłem zamienić kilka słów z którymś z "trzech muszkieterów", i zasięgnąć informacji. Z luksusu prysznica i szczoteczki do zębów skorzystałem dopiero we wtorek rano. Jako, że od dawna jestem wegetarianinem, pewnym wyzwaniem były posiłki. Drugiego dnia pobytu w "kurorcie" dostałem na śniadanie kanapki z żółtym serem i dżemem. Jednocześnie, żółty ser był posmarowany dżemem. Spytałem, czy to specjalność tutejszej kuchni, ale nie doczekałem się odpowiedzi. Po wyeliminowaniu mięsa, na obiad dostałem ziemniaki i dwa rodzaje surówki, więc we wtorek ograniczyłem się do kanapek (wariant serowo-dżemowy już się nie powtórzył).
    Na pamiątkę

    O 22.00 gasili światło i radio. Próbowałem się zaprzyjaźnić z materacem, ale zagłówek był niewygodny, a włókninę ciężko było utrzymać na śliskiej powierzchni. Nie pamiętam, żebym spał pierwszej nocy. Momentami zapadałem w coś przypominającego letarg. W końcu nastał poranek, który przyniósł szczątkowe, ale
krzepiące informacje o ofiarnej i heroicznej postawie rodziny i przyjaciół. W każdym razie drugiego dnia już się na swój sposób zadomowiłem, więc i ślimaczący się czas nie powodował dużego dyskomfortu. Robiłem pompki, i wizualizowałem rychły koniec opresji. W nocy nieco ożywienia wniosło przybycie jakiegoś młodego kuracjusza, który miał wiele do powiedzenia.
    We wtorek, po szybkim prysznicu i umyciu zębów, poczułem się niemal komfortowo. Pożegnałem się z zaprzyjaźnionym człowiekiem w mundurze, potem siadłem do stołu, a po chwili na kartce pojawił się wierszyk, który zaczynał się tak:

Za chwilę klucz zgrzytnie ostatni raz,
a ja, po swoje, w świat ruszę,
życzliwie wspomnę miniony czas,
bo takie spotkałem tu dusze.

Bo także w szarym pudełku,
gdzie nawet czas nie ucieka,
co dziwne i oku i szkiełku,
to można tu spotkać.... Człowieka.

(...)

    Odczytałem rymowankę i zostawiłem chłopakom na pamiątkę. Po południu zjawili się konwojenci, i było więcej czasu na rozmowę.
    Ciekawe, że poza tymi, którzy mnie uprowadzili, to wszystkim innym policjantom moja historia nie mieściła się w głowie. Jeden z nich stwierdził wprost, że jestem prześladowany za poglądy, a inny że ma nadzieję, że będę ich skarżył. Zgodziliśmy się też, że ta wywózka na jakieś zadupie to tylko kolejna szykana.
    Odebrałem rzeczy osobiste, a wcześniej poprosiłem o kwity, bo jak oświadczyłem bardzo chcę znać nazwiska porywaczy. I ruszyliśmy. Do konwojentów nie mogę mieć zastrzeżeń, ale to już była zupełnie inna relacja. W każdym razie dowieźli mnie na miejsce zdumiewająco szybko. Byliśmy "umówieni" na siedemnastą. Po kilku minutach zjawił się biegły, a moi"opiekunowie" ruszyli w drogę powrotną.
    Lot nad kukułczym gniazdem

    Mój prywatny sztab kryzysowy nie mógł mi dostarczyć instrukcji, jak powinienem się zachować, co mówić, a czego nie. To było deprymujące, choć z drugiej strony byłem już tak bardzo zmęczony, że było mi w zasadzie wszystko jedno. Biegły nie
patrzył na mnie, tylko mruczał pod nosem informacje z dokumentów, przekazanych przez konwojentów. Wreszcie zaczął zadawać pytania, w dalszym ciągu unikając kontaktu wzrokowego.
    Odpowiedziałem na pytania o rodzinę, wykształcenie, pracę i zdrowie, bo żadnego z nich nie uznałem za upokarzające, ale powtórzę, że dziś postąpiłbym inaczej... Potem zaproponowałem, że przedstawię okoliczności zdarzenia. Zacząłem od stwierdzenia, że zostałem bezprawnie pozbawiony wolności i jestem tu wbrew własnej woli. Przedstawiłem ogólny zarys mojej "sprawy maseczkowej", z naciskiem na jawnie bezprawne działania przeciwko mnie, także w kontekście matriksowego prawa morskiego. Wynika z niego, że sprawy o wykroczenie przedawniają się po dwóch latach od wszczęcia postępowania.
    Poza tym firmy handlowe, tytułowane "sądami", od dawna wiedzą, że obostrzenia pandemiczne były niekonstytucyjne, i zasądzają odszkodowania dla ukaranych mandatami. Wspomniałem też o okolicznościach uprowadzenia. Psychiatra
słuchał w milczeniu, w końcu utkwił we mnie wzrok, a ja widziałem, rosnące w jego oczach, niedowierzanie. Aż wreszcie nie wytrzymał i zapytał: "Ale dlaczego to panu robią?!" Po czym dodał coś, co już słyszałem, czyli że powinienem to zaskarżyć.
    Kiedy usłyszał, że mam ponad 150 km do domu, a nawet nie wiem, jak się stamtąd wydostać, powiedział tylko: "Niech pan wraca." Nasza rozmowa nie trwała dłużej, niż pięć minut.
    Dzięki uprzejmości kilku napotkanych dusz ostatecznie wsiadłem do busa, który dowiózł mnie do "cywilizacji", czytaj: do dworca kolejowego. Wreszcie, po kilkugodzinnej przejażdżce dwoma pociągami, przyjechałem do domu. Była godzina 23.00.

    Wybaczenie a wyrównanie rachunków
    Teraz, kiedy opadły emocje, przyszedł czas na wnioski i plany. W całej tej historii smuciła mnie jedynie bezskuteczność wysiłków w ramach Prawa Naturalnego, które czuję całym sobą, i dla mnie jest ono świadectwem boskości rodzaju ludzkiego, i gwarantem szczęści na Ziemi. Dlatego przez chwilę byłem rozgoryczony. Ale tylko do momentu, kiedy zrozumiałem, że przyczyna tej lekcji pokory leży w mojej ignorancji. Oczywiście miałem świadomość, jak niewiele wiem na temat PN, i strategii działania w konfrontacji z korporacjami prawa morskiego, ale wydawało mi się, że na tyle dużo, żeby się skutecznie obronić. Tak mi się tylko wydawało.
Chciałem zagrać w grę, o której zasadach miałem jedynie mgliste pojęcie, i przeciwnik bezlitośnie to wykorzystał. Natomiast ta historia skutecznie mnie zdopingowała i wiem, że nie odpuszczę.
    A, że tym razem nie jestem sam, a wśród wspierających mnie dusz są praktycy i pragmatycy, więc razem pójdziemy do zwycięstwa.
    Czas zakończyć tę kafkosko-orwellowską operę, dodałbym za trochę ponad trzy grosze, ale w tę nagonkę od miesięcy była zaangażowana policja w czterech różnych miastach! Można by retorycznie zapytać, kto za to płaci..?!
    Szczęśliwie od dawna nie mam problemu z wybaczaniem, i cieszę się z braku jakichkolwiek negatywnych emocji wobec sprawców. Wybaczyłem wszystkim.                Jednak czym innym jest wybaczenie, a czym innym przyzwolenie na krzywdę. Tego z mojej strony nie było i nigdy nie będzie! Gdzie krzywda i szkoda, tam niezbędne jest zadośćuczynienie, a tu mówimy o kwestii elementarnej i świętej dla człowieka, a dla Lacha w szczególności! O pozbawieniu wolności!
    I dlatego kobiecina, bezprawne nazywająca siebie sędzią, drogo zapłaci za moją krzywdę. Podobnie, jak obaj porywacze. Choćby nie wiem, ile to czasu miało potrwać. Tym razem czas jest po mojej stronie. A tymczasem ogary poszły w las...

    Amaranth


    (P.S. Z serca dziękuję i błogosławię Czciborowi, Kubie, Ewie, Asi, i wszystkim znanym i nieznanym z imienia cudownym Istotom, których miłość i ofiarność pomogły mi się odnaleźć w tym doświadczeniu).

    NASZ KOMENTARZ: Nasze pierwsze próby z tak zwanym prawem naturalnym przekonały nas, że jakiekolwiek rzeczywiste sukcesy wymagają spełnienia dwóch warunków: pełnej znajomości prawa naturalnego i bardzo dobrej orientacji w prawie systemu. Póki co jesteśmy wszyscy na polu manewrów lechickich, gdzie słowiańska równowaga łączy głos rozsądku i właściwe rozpoznanie zamocowanych przepisów z zawartym w naszym DNA pierwiastkiem partyzanta.     Niezależnie od przebiegu spraw wszelkich - wola i świadoma godność to zawsze wartości, których nie wypuszczamy z naszych dusz. 

    Amaranthowi dziękujemy za udostępnioną relację, która mimo wszystko krzepi, potwierdza bowiem to, o czym od dawna piszemy i mówimy: o znaczeniu woli i równowagi, i o tym, że nie na w naszym Kraju przestrzeni, choćby pod samymi filarami Matrixa, gdzie nie objawia się Lach...

    Nastanie czas, w którym na Ziemi Lechów wiążące będzie tylko jedno prawo - słowiańskie, wiecowe i rodowe. 

    Czcibor i Dobromiła

    Artykuł dwukrotnie usunięty z Facebooka.

    Ilustracja ze strony -  https://www.hbes.com/putting-the-natural-in-natural-law/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz