W niektórych, „jaśnie oświeconych kręgach”, wyjątkowo obrzydliwe, „pszennoburaczane” i „moherowe” credo życiowe. Tak to przynajmniej wygląda w dzień napisania poniższego, Roku Pańskiego 2012.
11 listopada kolejny, według niestety wielu, przebrzmiały, według
mnie podstępnie, cynicznie i udatnie zresztą deprecjonowany, czasem
zawłaszczany Symbol. Więc wyjaśnijcie mi proszę, krok po kroku, co jest
niestosownego, anachronicznego, a zwłaszcza niebezpiecznego w tej triadzie: ―
Bóg, Honor, Ojczyzna? Z jakiego powodu od lat, we wszystkich prawie mediach, to
naturalne dla mnie zestawienie ważnych słów, uważane jest za śmieszne, naiwne,
niemodne, głupie, czy wręcz szkodliwe? A może ustawowo zakazać wymawiania,
pisania tych tytułowych pojęć w tej, czy w innej kolejności, niezależnie od
kontekstu, i każdego z osobna tak, by nie kaleczyć już więcej do krwi naszych
jakże delikatnych, super przecież poprawnych, europejskich, ponadnarodowych,
ponadpaństwowych i w ogóle ponad, uszek? I oczek?
Najwyraźniej, jako ciemny, zacofany burak, nie jestem w
stanie zrozumieć podstawowych, aktualnie słusznych nakazów, zasad. Nie rozumiem
i już. Gorzej ― nie chcę rozumieć!
Poniżej więc nieudolna zapewne próba wycinkowej argumentacji
a rebours ― z pozycji przeciętnego hm… „postępowczaka”. Nie powiem zwykłego,
szarego, boć przecież po tej jakże właściwej stronie nie ma zwykłych, czy tym
bardziej statystycznie szarych person. Sami geniusze, znawcy, wyszczekani
specjaliści od wszystkiego, choćby od trotylu. Którego przecież być nie mogło,
nie ma, i nie będzie!
I w trakcie czytania proszę broń Boże nie kojarzyć,
zwłaszcza podświadomie i pejoratywnie, postępu, z postępującą, narastającą
demencją, sklerozą, czy inną atrofią takich małych, szarych, co to powinno być
ich w głowie mnóstwo. Sprawnych jako tako. A jakoś ciągle nie ma.
Bóg
Przygniatająca niestety większość ludzkości od początku jej
historii czci jakichś bogów, całe stada bogów, tłumaczących im, maluczkim, ten
potwornie skomplikowany świat. I może to być, to na pewno jest, złudzenie,
chciejstwo, infantylne marzenie, czy choćby nierozpoznana jeszcze skaza, wada
genetyczna człowieka, szczególnie przykra oraz jaskrawo widoczna na tle
współczesnych, naszych ludzkich osiągnięć naukowo technologicznych. Na przykład
w obecności, czy przy użyciu najnowszej, „wypasionej” komóry. Toż to wspaniałe
urządzonko samo z siebie powinno blokować transmisję, rejestrowanie,
przyjmowanie do digitalnego przetworzenia tego tak niestosownego słówka,
zaśmiecającego naszą krystalicznie czystą, oczywistą przestrzeń informacyjną.
Aż do całkowitego zaniku, wymazania, zapomnienia. Konstruktorzy chwilowo
zaspali, ale spokojnie ― prace trwają.
Współczesny szarak i tak już ma wystarczająco wyeksploatowany,
wymęczony przez TV mózg, by wciskać mu jeszcze jakieś enigmatyczne,
niezrozumiałe i ograniczające jego, jak powiedzieliby nasi oponenci,
niewolniczo służalczą gotowość, pojęcia, koncepcje. Bóg, grzech, prawa moralne,
przykazania, niebo, stwórca, sens istnienia, wieczność? Toż zwariować można od
tego, a właśnie takich przykładów w historii aż nadto. Dajmy sobie spokój.
Liczą się przecież tylko, i na szczęście, władza, mamona, sukces, poklask,
seks, zabawa, adrenalina. Proste i skuteczne! A Bóg i cała związana z Nim, że
tak powiem, infrastruktura, to najczęściej przeciwieństwo tego wszystkiego, co
tak uwielbiamy, czym, na co dzień, żyjemy, co nas wybornie, bezrefleksyjnie
przepełnia.
Owszem ― niektórzy, no dobrze ― większość, jeszcze wierzą w…
owego Boga, próbują nawet żyć zgodnie z jego śmiesznymi oczekiwaniami, gromadzą
się, cholera wie po co, po kościołach, biorą śluby, modlą się nawet, mają
wyrzuty sumienia. Jakie to prymitywne, nie europejskie, nienowoczesne. A fe!
Jednak my przecież nie zasypiamy gruszek w popiele. Powolutku rugujemy
medialnie te zabobony ze szkół, z instytucji, z firm, z życia. Płodzimy masowo
stosowne ustawy, odrzucamy niewłaściwe. Powolutku, pomalutku.
Onże Bóg, przykładowo, zakazuje nam zabijać. No bardzo ładnie,
zgadzamy się z tym. Zlikwidowaliśmy więc raz na zawsze karę śmierci. Źle?
Pewnie, że dobrze, bo wszak bestialcy, dzieciobójcy, mordercy, nawet
wielokrotni, też ludzie, też mają prawa. I nie zrobiliśmy tego pod wpływem
Pisma, czy innych Jego wskazówek. W ogóle pod żadnym wpływem. Sami z siebie dobrze
wiemy co słuszne. A te kilka milionów wyskrobanych rocznie istnień? No… to nie
jest żaden przeciw nam światłym argument. Bo to jakby zarzucać komuś, że
strzyże włosy, goli się, obcina pazury. Zechce, to zapuści brodę, wąsy. Jego
sprawa. Wszak wolność osobnicza, kobieca zwłaszcza, to dla nas świętość. Póki,
rzecz jasna, nie godzi w inne nasze pryncypia, demokratycznie przecież
ustalone. Mamy jeszcze co prawda problemy z pogodą, grawitacją, prędkością
światła, niektórymi innymi prawami, ale i to przewalczymy, zadekretujemy i
uchwalimy stosowne, obowiązkowe zmiany. A co!
Honor
Cóż to jest, u diabła? Słyszymy czasem, że X to człowiek honoru,
że Y zachował się honorowo. O co tu chodzi? Czy jeśli w żaden sposób nie
zareaguję na publiczne, złośliwe upokorzenie mnie przez szefa trepa, to jestem
od razu kimś niehonorowym? A może tylko, aż, myślącym pragmatykiem, rozsądną
głową rodziny, którą to rodzinę muszę jakoś utrzymać na słusznym poziomie?
Przecież nie mogę mu pod ten wredny ryj rzucić rękawiczki i wyzwać na
pojedynek? To by się wszyscy uśmiali. Co najwyżej mogę po cichutku, subtelnie,
ryć pod nim, choćby i latami, aż się wreszcie pośliźnie i walnie wredną mordą w
błoto.
Czy jeśli nie dotrzymam publicznie danego słowa, to jestem
krętaczem, mendą, wszą? Przecież to zrozumiałe, że słowo jest ulotne, zwłaszcza
słowo przedwyborcze, którym każdy szasta na lewo i prawo, w imię oczekiwanej,
wyśnionej wygranej? To proste. Czy pozyskując publiczne pieniądze na wyłącznie
własne, prywatne potrzeby, zachowuję się niehonorowo? Owszem ― gdybym robił to
nieudolnie, demonstracyjnie, głupio, by być w końcu przyszpilonym przez
przychylnych początkowo, tolerancyjnych kolesi z innych resortów... Ale ja znam
się na rzeczy — jestem ostrożny, wyrafinowany. Zresztą wszyscy tak wokół (mnie)
robią, a większość przecież zawsze ma rację. Demokrację w końcu mamy.
A jeśli troszkę skłamię (czym w końcu jest prawda?) lub
przemilczę coś, w efekcie czego pognębię Iksa, lub choć lekko mu zaszkodzę i
pokrzyżuję francowate z istoty szyki? Toż to ostatnia szuja, oszołom,
zaprzaniec. I uścisnę serdecznie rękę każdemu, kto dokopie mu równie
skutecznie. Takich powinno się wieszać; — no nie, troszkę przesadziłem, wszak
znieśliśmy szczęśliwie oficjalną karę śmierci. Ale do pierdla, na banicję,
czemu nie? A może, he, he, samobójstwo sobotnie? W jakimś garażu, piwnicy?
Trzeba pogadać z chłopakami narwańcami.
Więc zupełnie nie kojarzę, czym tak naprawdę jest honor. I dobrze.
Ojczyzna
A regularnym patriotą przecież jestem od lat. Czyż nie
reklamuję wszędzie, gdziekolwiek bywam służbowo, jako poseł: Wyspy Kanaryjskie,
Majorka, Riviera, wyrobów i produktów krajowych? Najlepszych na świecie? Cóż z
tego, że wyłącznie z mojej firmy? Firma jest krajowa, polska, i tutaj płacę
przecież podatki. Na razie. Wódkę też pijam naszą, narodową, ulubioną.
Przyzwyczaiłem się.
I nikt mi nie powie, że nie kocham Ojczyzny. Zatrudniam
wielu młodych, zdolnych, absolwentów. Nieoficjalnie, lecz liczy się fakt. Płacę
ile płacę, ale mam duże koszta własne. Popieram też czynnie myśl krajową
postępową i patriotyczną ― dałem ostatnio dwieście złotych na uporządkowanie
miejscowego stadionu piłkarskiego, zainstalowanie oświetlenia, nowe koszulki i
kible dla tłukących wszystko wokół, debilnych z lekka zawodników i fanów. A co
tam — niech tłuką sobie na zdrowie.
Gdy jeszcze pobór był obowiązkowy, udało mi się z pomocą rodziny,
znajomych, a zwłaszcza gotówki, wybronić jakoś i zagospodarować te dwa lata
rozsądniej niż w wojsku, z większą korzyścią dla Kraju. A teraz, w razie
potrzeby, służę uprzejmie. W armii mogę robić wszystko — prowadzić magazyny,
być dostawcą, pilnować finansów. Żadnej odpowiedzialnej pracy się nie boję.
A już zupełnie nie rozumiem tych rocznicowych,
patriotycznych zadęć. I napuszonych demonstracji, pochodów z pieśnią na ustach,
protestów zbiorowych. I o co? O jakiś stary samolot? O kilku pokręconych? O
nieprzychylnych od zawsze sąsiadów? Ja też ich nie kocham, no ale trzeba być
rozsądnym i jako myszka nie podskakiwać niedźwiedziowi. Gdy jednak najadą,
zamachną się, to cóż — ostrożnie, delikatnie, pojednawczo. Nie drażnić tylko,
nie drażnić! Wszak lepiej polizać podstawioną pod nos pięść, niż pluć krwią na
dalekim mrozie. A historia, pamięć? Czyż nie wygodniej, słuszniej, żyć w teraz,
myśleć (o ile) jutro?
Gdy byłem młodszy i też chciało mi się demonstrować, miałem
ku temu kilka terminów. Pierwszy maja, dziewiąty maja, dwudziesty drugi lipca,
dwunasty października, siódmy listopada. Do wyboru, do koloru. I komu to
przeszkadzało? Ojczyzna kwitła, rozwijała się.
Niektórzy, ci mający się za patriotów, psioczą na Brukselę,
na akcesję, na euro. A kto nam daje na wspaniałe stadiony, na jeszcze lepsze
autostrady? Że roztopimy się z czasem wewnątrz, wdyfundujemy na zawsze w
obcość, utracimy suwerenność? Że stadiony to niezbędne w skuteczniejszym nas
ogłupianiu utensylia? Że na autostrady to tylko dlatego, by łatwiej nas
eksploatować gospodarczo, niewolniczo? To są czyste wymysły i pomówienia.
Europa nas kocha, i my, światli, też ją kochamy. To nasza przyszłość, szansa.
Prawo mają lepsze od naszego, urzędników rozgarniętych, procedury bardziej
szczegółowe, precyzyjne. Poklepywanie na salonach Słoneczka naszego,
nagradzanie Go co i rusz, też jest przecież oczywistym wyrazem szacunku,
bezinteresownej do nas, do Niego, miłości.
Więc i skarżymy się czasem przyjaciołom naszym, donosimy na
z gruntu nie nasz rząd bandy kurdupla. A komu mamy się zwierzać, utyskiwać?
Ruskim? Oni narwańcy, gotowi w podskokach ruszyć nam z bratnią pomocą!
Spokojnie! Nasi przyjaciele hm… berlińscy, rozważni, metodyczni. Pomyślą,
podyskutują, rozważą… Więc nie jest to żadna zdrada, żadna Targowica – wręcz
przeciwnie! Będziecie nam dziękować na kolanach, pomniki stawiać!
A jak będziemy się jako Kraj nazywać, to przecież mniej
ważne. Nie w nomenklaturze przecież pies pogrzebany. By nikt już nam nie
zarzucił „bogoojczyźnianego”, prymitywnego nacjonalizmu. Passe de mode.
No!
●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Powyższe, to tylko lekko, celowo zwulgaryzowane
uproszczenie, oddające jednak, mam nadzieje, drobny kawałek istoty, sedna problemu.
Bo według mnie problem jest i niestety wskutek oddziaływania wszechistniejącej,
wszechpotężnej indoktrynacji „postępowej”, agresywnej, „tolerancyjnej
nowoczesności”, narasta. I zupełnie nie wiem, jak z tym skutecznie walczyć,
pozostając niezmiennie w przekonaniu, iż walczyć trzeba. Choćby szydząc.
Może wraz z chłodnym, zacinającym deszczem listopadowym,
jedenastego, spłynie na nas, wędrujących przez miasta w zadumie, nucących
chwytające za serce pieśni, jakiś świeży pomysł, jakieś rozsądne rozwiązanie?
A jeśli znowu nie?
Ja w każdym razie mohera nie wyrzucam. Oczyszczę go, wypiorę,
odświeżę. Jakoś nie wstydzę się!
Koniec
1211
Pocieszające, że od 2012 sporo się zmieniło... Pobudka masowa widoczna gołym okiem - choć masowa nie znaczy większościowa. Jeszcze.
OdpowiedzUsuńNie popieram braku określonych prawem (ale jestem za referendum, a nie przekupną parlamenturą) zasad etycznych - nie na tym poziomie świadomości. Bo walka o aborcję jak o wolność ''naszą i waszą'' to brak świadomości, jedno z zaklęć rzuconych na społeczne umysł.
Ale to się zmieni. ;)
Co do patriotyzmu, to jeśli próbowano go zalać dwumetrową warstwą lewackiego betonu, to wykuł się z hukiem młotami i wydostaje z zapaści coraz skrzętniej i mocniej.
Bóg, Honor, Ojczyzna
UsuńW niektórych, „jaśnie oświeconych kręgach”, wyjątkowo obrzydliwe, „pszennoburaczane” i „moherowe” credo życiowe.
Bóg, honor, Ojczyzna - jeśli te trzy słowa miały by być początkiem ich definicji - co byś powiedział? W trzech zdaniach.
Chciałabym poznać w tej ,,materii" Twój filtr postrzegania. Trzy zdania, jeśli można, oczywiście.
Krysia z lasu