Chodzenie boso to najskuteczniejsze lekarstwo Ziemianina - tak właśnie zatytułował Czcibor artykuł otwierający naszą Kampanię Dla Przywrócenia Powszechnej Narodowej Bosęgi w roku 2018. Od tamtego czasu (ale i wcześniej) na internetowych forach i my, i inni zwolennicy tej bezcennej praktyki cielesno-duchowej opublikowaliśmy mnóstwo przekazów oddających jej walory. Nie będziemy zatem rozwijać ich tym razem, skracając rzecz do jednego akapitu...
Bosakowanie przynosi jedynie korzyści: tak duszy, jak ciału. Jest to czynność stara jak świat, niczego nowego nie wymyślamy, to przypomnienie dotyczące jednego z wielu sposobów zasilania nas Mocą, jednego z wielu, który wymazano nam z upodobania i pamięci. Bosęga nie tylko uzdrawia - nie ma bowiem ani jednego procesu dotyczacego ciała i ducha, na który by nie wplywała (zawsze dobroczynnie) - ona nade wszystko nas równoważy. To jest dziś korzyść szczególnie ważna, bo właśnie równowaga jest celem numer jeden nasilonych ataków demonicznych. Każdego jednego dnia jakieś ustawienie systemu (to jest mechanizmu okupacji) narusza, a przynajmniej usiłuje naruszyć naszą równowagę. A przecież jest to podstawa wszystkiego: od osobistych częstotliwości, mających charakter tarczy obronnej, do projektowania w energii spokoju i harmonii.
Bosęga to wspaniały sojusznik, bądź co bądź oznacza łącze z potęgą duchowej energii: z Matką Ziemią.
Po latach obserwacji nasuwa się wniosek, że przywracanie praktyki chodzenia boso jako codziennej, naturalnej czynności należy do procesów najbardziej rozciągniętych w czasie. Nie trudno przegapić, że inne procesy dotyczące zdrowia przebiegają szybciej: dotyczy to choćby odstawiania cukru i leków farmaceutycznych, napoi gazowanych, palenia, alkoholu... Co już do reszty wymowne, nawet przechodzenie z diety mięsnej na bezmięsną charakteryzuje dużo większy dynamizm w naszym i innych narodach, choć jest to wyjątkowo trudne tak ze względu na własną przemianę wewnętrzną, jak i reakcje otoczenia. Dlaczego zatem ze ściąganiem butów tak nam się mozoli? Dlaczego tak, zdawałoby się, nieskomplikowana decyzja, dotycząca nieskomplikowanego "zabiegu", jest tak trudna?
Po części to rezultat niewiedzy lub bagatelizowania bosakowania jako zajęcia zdającego się nie czynić niczego szczególnego dla naszej formy, witalności, zdrowia czy też świadomości.
W rzeczywistości jest wprost przeciwnie: bosęga wszystko to wyraźnie zasila. Sceptycyzm to coś, co wypada rozpuścić w sobie samemu, własną wolą, własnym doświadczeniem. I jest tak, że kto popróbował chodzenia boso, ten już się tej praktyki uchwycił.
Najtrudniejsza z kolei sprawa to kody. I tu cała siła hamująca. Nie wystarczyło, że satanistyczni instalatorzy norm i obyczajów sprawili nam wszystkim buty z tworzywa, które kompletnie odcina strumień Mocy płynący do naszych stóp z Ziemi. Strumień żywotności - i oświecenia. Aby umocować możliwie wiele ludów świata w tym oderwaniu, sprawiono im kody: albo przywiązujące do butów jako atrybutów statusu (materialnego, społecznego, zawodowego, i tak zwanej "klasy"), albo odstręczające od bosakowania jako czegoś kojarzonego z ryzykiem tudzież prostotą i nędzą.
Wszystkie te kody są po dziś dzień skuteczne, utrzymując większość naszego Narodu w oderwaniu od największego generatora wsparcia, w najbardziej krytycznym momencie. Wymowne.
Kody mentalne to nie programy kontroli umysłu mocowane dzięki emitowaniu jawnych i niejawnych częstotliwości czy wczepianym mikroczipom, to po prostu przekaz oparty na przebiegłym, wyrachowanym rozgrywaniu świadomości i wyborów ludzi poprzez nasycanie ich pola ego, albo umysłu strachem. To wystarczyło, aby wpisać się w cały ustawiony fazowo taktyczny proces odrywania Ludzkości od Natury (naturalnych generatorów Mocy) - Przyrody - Źrodła. Obserwujemy grupy miłośników bosęgi nie tylko krajowe, ale choćby amerykańskie, i widać, że są to wciąż bastiony ważnej odnowy, ale wypełnione nielicznymi załogami. Póki co.
Jak działają kody? Ego, jak wiemy, jest szczególnie podatne na manipulację. Ego to cenny rozrusznik projektowania, kiedy je kontrolować energią serca, ale bez tego jest niczym drogowskaz do pułapki. Buty jako świadectwo statusu splotły się z kastowaniem społeczeństw. Kastowanie jest nam obce i wyjdziemy z tego w procesie odradzania wolnych Na-Rodów. Póki co kod działa wciąż silnie i możemy to zaobserwować na przykład śledząc reakcje Rodaków na publikowane zdjęcia Dzieci bez butów. Takie zdjęcia udostępniają na przykład grupy w rodzaju "II Rzeczpospolita oraz PRL w kolorze 1918-1989" czy "Przedwojenna Polska na fotografii" na platformie Facebooka. Ilekroć na fotografii były bose Dzieci, zawsze pojawiały się komentarze wyrażające współczucie, albo krytykujące Przedwojnie. O ile faktycznie mnóstwo Lechickich Rodzin żyło przed rokiem 1939 w niedostatku, to jednak zwraca uwagę automatyczne postrzeganie każdego jednego bosego Lacha jako nieszczęśnika z biednej rodziny. Nawet jeśli fotografia pokazuje wyraźnie zdrowe, radosne Dzieci w czasie lata.
To całkowity brak rozeznania i wyczuwania. Oboje znamy ludzi, którzy od dziecka po sędziwy wiek chodzili boso i zachowali sprawność i jasność umysłu, a nawet wedeyjską mądrość (nie mającą nic wspólnego z akademickim kształceniem).
Siłę kodu każącego postrzegać u każdego człowieka brak butów jako przejaw biedy albo głupoty potwierdziła inna obserwacja w jednej z takich grup. Pewien post zawarł przedwojenne zdjęcie Laszki wędrującej po lesie boso. Wywiązała się dyskusja, w której oprócz rozsądnych opinii było sporo bardzo krytycznych. Jeden komentator stwierdził, że po lesie nie da się w ogóle chodzić boso, a inny wyznał, że taka praktyka jest bardzo groźna ze względu na żmije i taki przypadek, śmiertelny, miał w rodzinie.
Wszyscy krytycy zignorowali radosną aurę kobiety ze zdjęcia oraz załączony artykuł Amerykanina, który to zdjęcie zrobił i opisywał, że usłyszał od kobiety same dobre rzeczy świadczące o dużej świadomości i że sam zna starszą kobietę, która robiła to całe życie, nigdy nie doznając wypadku i rany.
Zignorowano też wpis komentatora, który przybliżył prawdopodobieństwo zagrożenia śmiertelnego ukąszenia przez żmiję, porównując je do powszechnie praktykowanych zajęć "cywilizacyjnych", które statystycznie często narażają na rany, kontuzje lub śmierć.
Kody odbierają elastyczność. A elastyczny umysł to umysł odważny, przenikliwy i spokojny. Taki, który pozwala przyjąć, że praktycznie nie ma zajęcia poza domem, które nie oznaczałoby jakiegoś ryzyka. Że, owszem, są takie, które nie niosą ryzyka, jeśli tylko świadomie połączymy się z Przyrodą, ze Źródłem, a jednocześnie zdamy na intuicję. Są bowiem i tacy pośród współczesnych Lechitów, którzy boso po lesie biegają, co mogłoby dla wielu oznaczać objaw szaleństwa. A to po prostu wyższy pułap: samokontroli, kreowania, połączenia z Przyrodą, z Matką Ziemią.
"Nieucywilizowane" (czyli mniej zmatrixowane) Ludy Rdzenne biegają od zarania po skałach i lasach bez butów i żyją w Mocy. A nade wszystko - w równowadze, którą najbardzej odbierają nam, Słowianom, technologiczne "dobrodziejstwa".
W sposób świadomy uprawiamy bosęgę od lat; Czcibor od roku 2012. Na swym szlaku bosęgi w gruncie rzeczy rzadko słyszał jakiś komentarz - ludzie zwykle obserwują w milczeniu. Jeśli się odzywają, to pada czasem żart: "Gdzie pan zgubił buty", "O, buty panu ukradli", albo jakieś odniesienie do Cejrowskiego. Jeśli chodzenie boso kojarzy się z Cejrowskim, to najlepiej świadczy, w jakim braku orientacji co do tego zajęcia - jako normy, zwyczajności, codzienności, pożyteczności - wciąż pozostaje wielu naszych Rodaków. Inna sprawa, i trzeba to zaznaczyć, że poziom tej świadomości miałby inny wskaźnik, jeśli oddzielić Lachów z Krwi i Kości, Słowian, od osadników-hybryd.
Jeszcze inaczej wygląda to u Rodaków mających świadomość wedyjską, poczucie lechickiej tożsamości. To w takim wypadku prawdziwa szpica - zresztą w każdym polu świadomości (i godności), że przypomnimy nieomal stuprocentowe odrzucenie preparatów K-19 przez tę właśnie grupę.
Kody to silna sprawa i to tak bardzo, że prowadzą do absurdów. Widzieliśmy u własnych Krewnych, jak Dzieci bawiły się w upale wokoło domu, na trawie, w skarpetkach. Skarpetki w przypadku upału z pewnością drażnią Dzieci, o ile nie wchłonęły już kodu Rodziców, to jest strachu przed szkłem albo przeziębieniem. Jako że latem chodzimy boso codziennie, mieliśmy już kilka znamiennych sytuacji - widok bosych ludzi częściej wywołuje reakcje Dzieci niż dorosłych, co jest znamienne. Dorośli, mocno zakodowani ludzie popadają w specyficzny stan obojętnienia - a natura człowieka wolnego od kodów to obserwacja, przenikanie przestrzeni, zaintrygowanie czymś, co zwraca uwagę jako nietypowe. Obojętnienie na bodźce może być wyrazem apatii, może i mentalnej hybrydyzacji.
Zwykle Dzieci zaciekawione naszym widokiem, zwlaszcza, gdy towaszyszą nam nasze bose zuchy, same są chętne zrzucić buty; to zdrowa, naturalna spontaniczność małych istot, która powinna cieszyć wszystkie Matki i Ojców. Niestety, ich podejście bywa różne; słyszeliśmy nie raz burę z ich ust i widzieliśmy wygaszony entuzjazm Dzieci. Smutny akt nie tylko nieświadomości tego, czym jest łącze z Matką Ziemią i choćby korzyść z akupresury, ale i nieświadomości rodzicielstwa. Aktów junactwa i pionierstwa u swych Dzieci po prostu się nie gasi. Nie gasi się odwagi i radości.
Kiedy dwoje Dzieci ujrzało naszego Milana na placu zabaw - podłoże stanowił nawieziony piasek - zawolały do swego Ojca:
- My też chcemy na boso!
- Nie, bo wam coś w nogę wejdzie.
Inny przykład nie tylko dokłada do gaszenia zapału i ciekawości doznań u Dzieci (nie wspominając już o czymś takim, jak ich naturalny instynkt), ale i fatalnej postawy niektórych Rodziców, jako tych, którzy każdego dnia wpływają na światopogląd potomstwa.
Dobromiła szła boso chodnikiem, a z przejeżdżającego samochodu wyjrzały zaciekawione twarze Dzieci.
- Tato! Czemu ta pani nie ma butów?
- Pewnie nie ma pieniędzy...
Nie ma już większego znaczenia, czy ów Ojciec odpowiedział to z przekonaniem, czy na odczepne, w każdym razie zamiast poszerzyć perspektywę swoich Dzieci, tylko ją zawęził, w dodatku w energii negatywnej.
Kody zaprawdę zadziwiają programem, wizją, która zalega w umyśle człowieka, który przestał czuć i weryfikować. Oto prawdziwy dialog, który miał miejsce między Czciborem a napotkaną kobietą.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, a pan boso?
- Oczywiście. Czysta przyjemność.
- A co jak pan wdepnie na ślimaka?
- E, to się nie zdarza...
- Boże, jak bym nie mogła, jakbym tak wdepnęła, to...
- No, ale ja patrzę pod nogi, więc...
- Coś obrzydliwego! Tak nadepnąć na ślimaka...
...i dialog w nic się już nie rozwinął, ponieważ ślimak był odpowiedzią na wszystko. Nawiasem mówiąc nigdy nie zdeptaliśmy boso ślimaka, a niezależnie od praktykowanej bosęgi programujemy sobie szacunek i ochronę wobec wszystkiego, co żywe, czy to idąc boso, czy w butach. To taka energetyczna zapora przeciw wyrządzaniu nawet nieintencjonalnej krzywdy. Przyjdzie i taki dzień w Kraju Lechów, że takie afirmacje będą pierwszym działaniem każdego kierowcy, a to uczyni cuda w spadku liczby zwierząt ginących na drogach.
Lęk matek o swe Dzieci, żeby nie wdepnęły w szkło, choć po części jest zrozumiały, po części pozostaje kodem, jeśli zważyć, że praktyka bosego chodzenia nie musi być zajęciem "na ślepo" (niektórzy będą tak samo postrzegać autoprogramowanie i "marsz intuicyjny"). Można Dzieciom wydzielić mały, sprawdzony i kontrolowany obszar do codziennego podłączenia do energii Matki Ziemi. Zyskają na wszystkim: na harmonizacji swych częstotliwości, na akupresurze, hartowaniu i zdrowiu. Na spokoju i równowadze.
Odstawienie cukru harmonizuje Dzieci - przystawienie ich do ziemi nie mniej.
Równowaga Rodziców i równowaga ich Dzieci to rodowe yin-yang. Samo dobro, Krąg Mocy.
Sezon na bosęgę trwa cały rok, ale lato to dogodny czas, który zmarnować byłoby szkoda. Wiadomo, że łatwiej bosakować tym, którzy mieszkają w osobnych domach niż w blokach czy kamienicach. Warto jednak się uporać z (ewentualnym) kodem mentalnym "Ci powiedzą ludzie/sąsiedzi?", niż odebrać sobie wspaniałe możliwości wzniesienia, jakie daje nawet chwila bosęgi. Choćby wyniesienie śmieci.
Jakkolwiek proces wciąż jest powolny, to pojawiły się obiecujące jaskółki. Od zeszłego roku, jak wszystkie inne transformacje, mocniej drgnęło i w tej sprawie. Aktualny rok jest zaprawdę szczególny - tak trudny, jak tasujący szybciej przemiany. Zasili i bosęgę, a my wszyscy - wszyscy miłośnicy tej praktyki mądrej a zdrowej - jako Kreatorzy i zresztą patrioci Lechii - także możemy wnieść swój wkład.
Do blokad, które wciąż tak wielu naszych Rodaków odciągają od bosego chodzenia, warto podejść, mimo wszystko, ze zrozumieniem. Każdy się z czymś boryka, każdy z czegoś narzuconego wyplątuje. Najlepsze będą zawsze przykłady demonstrowane w energii życzliwości.
Niech się zatem dzieje! Bo czas, w którym bosęga stanie się codziennym, naturalnym stanem harmonizacji i poboru informacji poprzez łącze z Matką Ziemią. Po buty - mało kto i rzadko kiedy sięgnie, a jeśli już, to po buty w nowej technologii, nie mającej charakteru izolowania nas od strumieni Mocy.
Po czym poznamy, że proces przywracania bosęgi osiągnął konkretne, przełomowe stadium? Po tym, że owa praktyka przestanie być ograniczona do indywidualistów i grup nadmorskich letnikow, a stanie się codziennym rytuałem całych gromad, Rodów, lokalnych wspólnot.
Podłączmy się do Strumienia w tym decydującym czasie, Lechici!
Czcibor i Dobromiła
Artykuł publikujemy w ramach Lechickiej Kampanii Dla Przywrócenia Powszechnej Narodowej Bosęgi, zainicjowanej przez blog Lechickie Odrodzenie w roku 2018: https://lechickieodrodzenie555.blogspot.com/2018/04/chodzenie-boso-jako-najbardziej.html
Pozostałe artykuły dotyczące bosęgi w działach bloga:
- Ćwiczenia i więzi z Przyrodą - https://lechickieodrodzenie555.blogspot.com/p/blog-page_6.html
Wkrótce kolejny artykuł w ramach promowania bosęgi oraz letnia akcja Pospolite Ruszenie w Bose Chodzenie we współpracy z lechickimi gromadami.
LECHICKA KAMPANIA DLA PRZYWRÓCENIA POWSZECHNEJ NARODOWEJ BOSĘGI
2018 - 2024
Dobrym pomysłem są naturalne ścieżki do akupresury. Widziałam taką na kempingu w Słoweni. Jeżeli taka ścieżka powstałaby w każdym parku miejskim, na każdym osiedlu to pomogłoby to czuć się naturalnie w środku miasta na bosaka.
OdpowiedzUsuńNastępny etap to całe ciągi piesze do chodzenia boso, takie jak ścieżki rowerowe.
OdpowiedzUsuńTo prawda, te ścieżki są cudne! Zamieszczaliśmy kilka obrazujących to fotek przy okazji wcześniejszych artykułów - prawie wszystkie z Rosji, co jest wymowne. :)
UsuńCzcibor i Dobromiła
PS - ...w tym ścieżki do akupresury dla przedszkolaków. :))
Odkąd wyprowadziłam się z miasta i zamieszkałam w miejscu, które lubię nazywać po prostu Doliną Środkowej Wisły, chodzę boso niemal codziennie. Wędruję wałem przeciwpowodziowym do starorzecza, spędzam tam czas (wtedy po prostu jestem i żyję, nic więcej mi nie trzeba) i wracam wałem do domu. Ścieżka jest bardzo przyjemna, można iść ziemią, można iść trawą - co kto lubi. Mijam po drodze dziesiątki ludzi. Nikt (słownie: nikt) oprócz mnie nie chodzi boso. Nawet przy pięknej pogodzie. Usłyszałam dwa komentarze: "O, pani wiosnę poczuła!" - od uśmiechniętej pary w średnim wieku. I drugi, od jadącego na rowerze starszego mężczyzny: "Tu są kleszcze! Nawchodzą pani, zobaczy pani! Kleszcze!!!" Aura wrogości i strachu, jaką emanował ten człowiek, sprawiła mi dużą przykrość.
OdpowiedzUsuńAkupresura... Niektóre fragmenty mojej ścieżki pokryte są drobniutkim, ostrym żwirkiem i kiedy czuję potrzebę mocniejszych wrażeń, to schodzę na ten żwirek z mięciutkiej, szmaragdowej trawy. Sama przyjemność.
Nie zaliczyłam jeszcze na mojej ścieżce żadnego spektakularnego wdepnięcia, a małych zwierzątek tam dostatek. Kwestia uważności i nastawienia.
Krucza Czarna
Czujemy enklawę, którą "wzięłaś sobie w posiadanie" - coś pięknego. Szkoda tych, którzy utknęli w kodach i sobie ograniczają pole poznania. To ewidentnie jeden z najtrudniejszych procesów wszystkich narodów białej rasy... Prawie nie do uwierzenia.
UsuńNo cóż, jednak na poziomie transformacji, wydeptując swoje bose ścieżki - wydeptujemy je i innym. ;))
Dobrze mnie wyczuliście. Jako zwierzątko terytorialne zawłaszczyłam sobie starorzecze. Moje jest ;-) Para łabędzi i para kaczek to niemal moi krewni, więc mogą tam pływać. Żaby też jak rodzina, więc mogą kumkać. Do ryb też nic nie mam... I tak sobie żyjemy, wszyscy razem, w pięknym wiślanym starorzeczu.
OdpowiedzUsuńGdyby nie mój kot, który oprócz standardowej opieki wymaga podawania lekarstw, zostawałabym tam na noc. Przymrozek przed świtem, poranne mgły, śpiew budzących się ptaków - tyle wystarczy do pełni szczęścia.
Kiedy tam jestem, jestem starorzeczem. Ptakiem, drzewem, niebem. Po prostu jestem.
Krucza Czarna